To jest ten moment, na który fani science fiction czekali od lat. Po dekadach zawirowań, nieudanych sequeli i filmów, o których lepiej zapomnieć, seria „Terminator” (Boże, pamiętacie ją jeszcze?) ma szansę na prawdziwe odrodzenie. I to za sprawą nikogo innego, jak samego Jamesa Camerona, który obiecał, że wróci. I, jak się okazuje, wrócił.
W świecie „Terminatora” mieliśmy już chyba wszystko: zmutowane postapokaliptyczne roboty (BYŁY!), dziwne podróże w czasie (BYŁY!), a nawet… niania-Terminatora (no wiecie, wszystkie T-800 po "Dniu Sądu" to trochę takie nianie). Seria po pierwszych dwóch, absolutnie przełomowych filmach, pogubiła się gdzieś w plątaninie pomysłów i wizji, które nie trafiały w sedno. Fani z utęsknieniem wspominali klimat oryginału z 1984 roku i jego ewolucję w monumentalnym "Dniu Sądu". Teraz, zza kulis dobiegły nas wieści, które dają nadzieję, że mroczny klimat, a przede wszystkim spójna historia, powrócą. Spider's Web potwierdza, że James Cameron, twórca kultowego uniwersum, pracuje nad nowym scenariuszem. Nie będzie to kolejny restart, a raczej powrót do korzeni, do esencji opowieści, która zdefiniowała gatunek science fiction.
Wiarygodne źródła, takie jak Spider's Web, donoszą, że Cameron zaangażował się w projekt nie tylko jako producent, ale i jako autor scenariusza. To kluczowa informacja, bo to właśnie geniusz jego pióra stał za sukcesem pierwszych filmów. Od lat Cameron podkreślał, że uważa historię Johna Connora za zakończoną i dlatego odciął się od kolejnych odsłon serii. Co zmieniło jego zdanie? Spekuluje się, że kluczem jest postęp w technologii AI, która stała się realnym zagrożeniem. To, co kiedyś było odległą fantastyką, dziś staje się tematem gorących dyskusji i lęków. Być może Cameron poczuł, że jego pierwotna wizja Skynetu jest teraz bardziej aktualna niż kiedykolwiek.
Choć szczegóły fabuły pozostają tajemnicą, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że James Cameron skupi się na tym, co zawsze było w jego twórczości najważniejsze: na emocjach, na dylematach moralnych i na nieuchronności przeznaczenia. Wiele wskazuje na to, że twórca chce zignorować wszystko, co wydarzyło się po "Terminator 2: Dzień Sądu" (wiecie, to trochę jak z Gothicem i Arcanią..). To popularna praktyka w Hollywood (podobnie zrobiono z nowymi filmami "Halloween" czy "Jurassic World"), która pozwala na świeży start, jednocześnie czerpiąc z nostalgii i kultowego statusu oryginału. Nowy "Terminator" może stać się czymś więcej niż tylko kolejnym filmem akcji - może być ostrzeżeniem, aktualnym komentarzem do naszych czasów, w których granica między człowiekiem a maszyną zaczyna się niebezpiecznie zacierać. Nooo, może jeszcze nie maszyną, ale już bliżej niż dalej, prawda? Brrrr... nie wiem czy się ekscytować, czy bać.
Czy to wyczekiwany powrót do formy, czy może kolejna, tym razem bardziej wiarygodna próba odgrzania kultowego kotleta? Czy wierzycie, że James Cameron jest w stanie tchnąć nowe życie w serię, która od dawna prosiła się o godne zakończenie lub nowy początek? Podzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach!