Eliksir
Kimo Stamboel
Platforma:
Netflix
Rok Produkcji:
2025
Długość:
1 h 56 min
Gatunek:
Horror
Nie wiem, co mnie właściwie skłoniło do odpalenia filmu o apokalipsie zombie – i to w indonezyjskim wydaniu. Nie jestem fanem ani "The Walking Dead", ani "The Last of Us" – może to ta okładka na Netflixie, która rzucała się w oczy i mówiła: „kliknij mnie, będzie krew”? No cóż, kliknąłem. I teraz mogę sobie powiedzieć, że obejrzałem. Na wstępie trzeba zaznaczyć jedno – dyplomacji tu nie ma. Aktorstwo w „The Elixir” balansuje gdzieś pomiędzy turecką telenowelą a popołudniowym serialem TVP. Bohaterowie przeżywają każdą emocję tak intensywnie, jakby walczyli o Oscara za najlepszy dramat w lokalnym teatrze gminnym. Zombii gonią, grozi im śmierć, ale zawsze znajdzie się czas na chwilę zadumy, łzę w oku, rozmowę o uczuciach: „Zaraz nam odgryzą głowy, ale powiedz, dlaczego jesteś smutna?”.
Jeśli trzeba opisać jednym zdaniem: ktoś wynalazł eliksir, który miał dać wieczną młodość lub coś tam – zamiast tego wywołuje epidemię zombie. W skrócie: majętna, ale skłócona rodzina prowadzi biznes z ziołowymi lekarstwami, właściciel pije eksperymentalny eliksir, i – boom – wszystko się sypie. Potem już tylko „przetrwaj, ile się da”, z dramatem w tle i obowiązkowymi banałami. Tak, ktoś zostanie ugryziony. Tak, ktoś tego nie zauważy. I tak, będzie bohaterska śmierć z wybuchami.
Film próbuje wywołać w widzu różne emocje: od współczucia, przez smutek, po adrenalinę strachu. Ale problem polega na tym, że wszystko jest przewidywalne – bohaterowie reagują w sposób, który wcześniej widzieliśmy setki razy. Dlatego: emocje są, ale nie angażują. Recenzje internetowe potwierdzają ten kierunek – choć film robi wszystko „na pełnej petardzie”, to rozciąganie akcji i na siłę pokazanie co czuje bohater sprawia, że traci na dynamice.
Za to w tym filmie pod względem wizualnym jest dużo do polubienia. Zombie wyglądają paskudnie, czyli dokładnie tak, jak powinny – z efektem „bleh” i „chcę się odwrócić, ale ciekawość zwycięża”. Zwróciłem uwagę na całą choreografię scen walk, makijaż zombie, efektowne wybuchy i gęstą krew - to da się polubić! Zatem jeśli liczyłeś na efektowny festiwal zombi, z pewnością go dostajesz: pociski strzelają, masa ludzi ginie, zombie masakrują – i to jest najmocniejszy element całego pakietu.
Podsumowując: „Eliksir” to produkcja dla tych, którzy widzieli już wszystko i desperacko szukają czegoś nowego w klimacie zombie – nawet jeśli to „nowe” oznacza powrót do wszystkiego, co już setki razy widzieliśmy. Trochę tandety, trochę krwi, trochę łez... bólu, patrząc na grę aktorską – a na końcu tylko jedno pytanie: dlaczego to obejrzałem? Jeśli miałbym ocenić: dawka krwawych scen może obudzić chwilową ekscytację, ale fabuła i emocjonalny fundament nie zostają w pamięci. W świecie, gdzie zombie-filmy powstają masowo, ten wyszedł… no okej, jest. I tyle.
Prosta jak konstrukcja młotka. Ktoś wynalazł cudowny eliksir, który miał zbawić świat, a zamiast tego zamienił ludzi w zombie. Tempo nierówne – raz akcja gna jak z karabinu, a chwilę później bohaterowie zatrzymują się, by porozmawiać o uczuciach w środku masakry
Każdy ma swoją rolę, ale żadna nie zostaje w pamięci. Aktorzy grają tak, jakby ich emocje były zainstalowane w wersji demonstracyjnej. Wujas, który całe życie uciekał, na koniec postanawia umrzeć, bo "on już nie będzie uciekał!"... sztampa.
Film bardzo chce, żebyśmy coś czuli - współczucie, żal, może nawet wzruszenie - ale scenariusz jest zbyt przewidywalny, by naprawdę w to uwierzyć. Emocje są, ale sztuczne jak łzy z cebuli.
Tu film nadrabia. Zombie wyglądają obrzydliwie, efekty specjalne dają radę, a wybuchy i dźwięki strzałów robią robotę. Widać, że ktoś włożył serce (albo przynajmniej budżet) w sceny akcji
Trudno mówić o czymś nowym, gdy mamy wszystkie znane schematy gatunku. Eliksir jako źródło epidemii to tylko kosmetyczny twist na klasycznym motywie „coś poszło nie tak w laboratorium”
Mamy apokalipsę, chaos, zombie i ludzi walczących o przetrwanie – czyli to, czego można się spodziewać. Nic ponad to, ale przynajmniej całość jest spójna i nie razi dziurami logicznymi
Nie nudzi, ale też nie trzyma w napięciu. To raczej film do obejrzenia z popcornem i telefonem w ręce – można zerknąć, przewinąć i nic się nie straci
Nie jest to katastrofa, ale też nie powód do zachwytów. Film robi to, co obiecuje: pokazuje zombie, krew i dramaty. Tyle że bez polotu
Obejrzałem, nie cierpiałem, ale drugi raz bym nie wrócił. Typowy przykład kina, które „po prostu jest”
„Eliksir” to film, który nie zaskakuje, ale też nie rozczarowuje – jak paczka chipsów z połową powietrza. Smakuje okej, ale wiesz, że w innych paczkach jest więcej zawartości.