Kino, Które Wchodzi Pod Skórę. Mroczna Opowieść o Winie, Braterstwie i Muzyce, Która Potrafi Przywrócić Duszę
Są filmy, które ogląda się sercem, i są takie, które to serce rozszarpują, by potem złożyć z powrotem – już inne, cięższe, dojrzalsze. „
Grzesznicy”
Ryana Cooglera (
dodam tylko, że to reżyser między innymi "Czarnej Pantery" - dop. Ishamael) to właśnie taki film. Historia, która zaczyna się jak rodzinny dramat, a kończy jak sen, z którego nie można się obudzić.
Fabuła, która pali się od środka
Lata 30., amerykańskie Południe. Dwaj bracia –
Smoke i
Stack (oba wcielenia genialnie grane przez Michaela B. Jordana) – wracają po latach do rodzinnego miasteczka. Chcą zacząć od nowa, z dala od przestępczej przeszłości. Kupują tartak, otwierają klub z muzyką na żywo, w którym blues staje się modlitwą i ucieczką od bólu.
Ale grzech – ten prawdziwy, nie metaforyczny – nie zapomina. Zło czai się w powietrzu. Niektóre noce są zbyt ciche, niektóre twarze zbyt znajome. A kiedy
Stack poznaje
Mary (Hailee Steinfeld), dziewczynę z tajemnicą, wszystko zaczyna się od nowa – historia miłości, zdrady i demonów, które nie zawsze mają rogi, ale zawsze mają imię.
Coogler tworzy świat, w którym duchowość i horror splatają się w jedno.
Tu modlitwa ma smak krwi, a muzyka jest jedynym ratunkiem przed ciszą, która zabija.
Film powoli sączy napięcie, nie spieszy się, jakby sam wiedział, że to, co najważniejsze, dojrzewa w ciemności. Nie ma tu tanich straszaków – jest niepokój, który wchodzi w kości.
Bohaterowie z Krwi i Winy
Michael B. Jordan w podwójnej roli robi coś niesamowitego.
Smoke i
Stack to jak dwie strony jednej duszy – jeden chce zapomnieć, drugi nie potrafi. Ich relacja jest intensywna, pełna czułości, gniewu i żalu.
W jednej scenie obejmują się jak bracia, w następnej nienawidzą jak obcy.
"(...)Siedziałam po seansie w ciszy, z wrażeniem, że właśnie obejrzałam coś między snem a szeptem(...)"
Mary (Steinfeld) jest postacią delikatną, ale nie bezbronną – jakby sama nosiła w sobie echo czegoś, co dawno temu wymknęło się spod kontroli. A muzyka? To nie tło. To trzeci bohater. Blues, który płynie wzdłuż kadru, jakby sam był świadkiem wszystkich grzechów świata.
Styl, Który Hipnotyzuje
Wizualnie „
Grzesznicy” to uczta. Kamera oddycha z bohaterami – raz śledzi ich w dusznych uliczkach, raz zatrzymuje się w półmroku, gdzie światło lampy rozcina ciemność jak nadzieja.
Coogler nie tylko opowiada historię – on maluje ją dźwiękiem i światłem. Każde ujęcie wygląda jak stara fotografia, każde spojrzenie jak spowiedź.
Muzyka
Ludwiga Göranssona to majstersztyk – surowa, rytmiczna, czasem rozedrgana jak serce po spowiedzi.
Ten film nie był dla mnie łatwy. Wymagał skupienia, cierpliwości, gotowości na to, że nie każda historia kończy się katharsis. Siedziałam po seansie w ciszy, z wrażeniem, że właśnie obejrzałam coś między snem a szeptem.
„
Grzesznicy” przypomnieli mi, że każdy z nas nosi coś, czego się wstydzi – ale też coś, co może nas uratować.
Dla
Smoke’a była to muzyka.
Dla
Stacka – brat.
Dla
mnie – ten film.
Bo czasem nie potrzebujemy bohaterów, którzy są idealni.
Potrzebujemy tych, którzy upadają, ale wracają po więcej.