Hawkins w Pętli Schematów: Czy Finał „Stranger Things” To Tylko Bezpieczna Powtórka z Rozrywki?
Po obejrzeniu kolejnych trzech odcinków piątego sezonu coraz trudniej ignorować uczucie, że coś tu zwyczajnie nie gra. Mogłabym rozpisać się o każdym epizodzie z osobna, analizować sceny, dialogi i decyzje bohaterów, ale zadaję sobie pytanie, czy ma to sens, skoro problem leży znacznie głębiej. To miał być sezon finałowy - ten jeden, ostatni, który zamyka całą historię w sposób odważny, odkrywczy i zapadający w pamięć. Liczyłam na coś nowego, na rozwiązania, których nikt by się nie spodziewał, na finał, który zostawi widza z poczuciem, że ta historia musiała zostać opowiedziana dokładnie w taki sposób. Tymczasem zamiast ekscytacji pojawia się rozczarowanie.
Fabularne Błędne Koło Hawkins
Im dalej w sezon, tym mocniej widać schemat, który towarzyszy serialowi od samego początku. Znowu mamy potwora, znowu Hawkins jest zagrożone, znowu trzeba znaleźć sposób, żeby go zabić i znowu ktoś musi się poświęcić. Kiedyś ten motyw działał, budował napięcie i emocje, ale dziś sprawia wrażenie powielania znanego wzorca. Skala wydarzeń jest większa, stawka wyższa, lecz konstrukcja narracyjna pozostaje niemal identyczna. Od finałowego sezonu oczekiwałam przełamania tej formuły, ryzyka fabularnego i momentów, które zmusiłyby mnie do myślenia „tego naprawdę się nie spodziewałam”. Na razie jednak wszystko zdaje się zmierzać w bardzo przewidywalnym kierunku.
Moja Wizja, Czyli Jak To Się Wszystko Zakończy?
Mam wręcz wrażenie, że doskonale wiem, jak to wszystko się skończy. Vecna zostanie pokonany, Hawkins uratowane, świat wróci do względnej normalności, a Jedenastka poświęci się, zostając po drugiej stronie po to, by nikt nigdy więcej nie mógł stworzyć dzieci podobnych do niej. To zakończenie samo w sobie nie byłoby złe - jest symboliczne i emocjonalne - problem w tym, że już je widzieliśmy, tylko w różnych wariantach. Od pożegnania z pięciosezonową historią oczekiwałam czegoś więcej niż bezpiecznego domknięcia znanego schematu. Jeśli twórcy mnie zaskoczą, z przyjemnością zwrócę honor, ale na ten moment nic nie wskazuje na fabularny zwrot, który mógłby zmienić ten obraz.
Wątek Willa: Coming Out Jako Punkt Do Odhaczenia Czy Element Fabuły?
Jest jeszcze jeden element, który coraz bardziej mnie uwiera i który trudno pominąć, choć wiem, że bywa tematem drażliwym. Chcę to jasno zaznaczyć - nie ma to nic wspólnego z homofobią. Will jest świetną postacią i może być kimkolwiek chce. Problem nie leży w tym, kim jest, ale w tym, jak i po co zostało to pokazane. Scena coming outu Willa została obudowana ogromnym dramatyzmem i sprzedana widzowi jako moment o wielkiej wadze, podczas gdy fabularnie nie zmienia absolutnie nic. Nie wpływa na główny konflikt, nie zmienia dynamiki grupy i nie popycha historii do przodu. Gdyby ten wątek w ogóle się nie pojawił, serial wyglądałby dokładnie tak samo.
Reprezentacja sama w sobie nie jest problemem. Problem pojawia się wtedy, gdy przestaje być naturalnym elementem postaci, a zaczyna wyglądać jak punkt do odhaczenia albo komunikat producentów wciśnięty w środek historii o alternatywnych wymiarach i końcu świata. Zamiast subtelnego zaznaczenia dostajemy pełną patosu scenę, która bardziej zatrzymuje narrację, niż ją rozwija. Im mocniej serial podkreśla ten wątek, tym bardziej widz zaczyna się zastanawiać, po co on tu w ogóle jest. A to tym bardziej boli, że Will to bohater z ogromnym potencjałem emocjonalnym i traumą, którą można było pogłębić w znacznie ciekawszy sposób.
Powrót Max - Promyk Nadziei Dla Serialu?
Żeby jednak nie było wyłącznie negatywnie - ten sezon ma swoje jasne punkty. Największym z nich jest dla mnie powrót Max. To, że wróciła, było czymś, na co wiele osób, w tym ja, liczyło podświadomie. Jej obecność wnosi emocjonalną głębię i przypomina, dlaczego tak bardzo związaliśmy się z tymi bohaterami. To jeden z nielicznych momentów, w których naprawdę czuć dawną magię serialu.
Piąty sezon wciąż ma szansę na odkupienie. Wciąż może zaskoczyć i zaproponować finał, który zostanie w pamięci na długo. Na razie jednak zamiast odkrywczości dostaję znajomą strukturę w nowym opakowaniu, a zamiast ekscytacji - niedosyt. Jeśli tak ma wyglądać pożegnanie z historią, która przez lata budowała napięcie i emocjonalne przywiązanie widzów, to po prostu trochę szkoda. Ale dopóki nie padł ostatni kadr, pozostaje jeszcze cień nadziei.