Django
Quentin Tarantino
Platforma:
Django
Rok Produkcji:
2012
Długość:
2h 45 min
Gatunek:
Western
Czasami nie szukamy konkretnego filmu, po prostu włączamy coś, co przyciągnie naszą uwagę znajomą twarzą czy okładką. Tak właśnie trafiłem na "Django" Quentina Tarantino – i nie żałuję ani chwili.
Film przenosi nas do XIX wieku, gdzie wciąż króluje niewolnictwo. Tarantino bezlitośnie pokazuje zepsucie ludzi, którzy traktowali czarnoskórych jak podgatunek, istoty pozbawione wartości i godności. Ten świat jest brutalny, nasycony pogardą i nienawiścią, a reżyser sprawia, że naprawdę czujemy, iż dla bohaterów epoki to była codzienność.
Głównym bohaterem jest Django (Jamie Foxx), były niewolnik uwolniony przez niemieckiego łowcę nagród – doktora Kinga Schultza (Christoph Waltz). Schultz uczy Django fachu, a w zamian pomaga mu odnaleźć ukochaną Broomhildę, sprzedaną na plantację bezwzględnego Calvina Candiego (Leonardo DiCaprio). To opowieść o miłości, która staje naprzeciw całemu światu – a w tym przypadku światu białych właścicieli niewolników.
Mimo ciężkiego tematu, Tarantino nie byłby sobą, gdyby nie wplótł ironicznych gagów, prześmiewczych dialogów i absurdalnych sytuacji. Dzięki temu seans jest zarówno bolesny, jak i zaskakująco lekki. W finałowych scenach dostajemy esencję reżysera – pełną krwi, wybuchową i przesadzoną, ale niezwykle satysfakcjonującą. Oczywiście, czasem aż razi „superbohaterstwo” głównego bohatera, który samemu potrafi rozprawić się z armią przeciwników – ale w tym klimacie to działa.
Każda postać jest autentyczna i budzi dokładnie takie emocje, jakie powinna. Schultz zdobywa sympatię widza, Django daje się polubić jako bohater nieugięty i wierny, a Calvin Candie budzi obrzydzenie i nienawiść. To zasługa aktorów, którzy w tym filmie grają na absolutnie najwyższym poziomie.
W jednej ze scen Leonardo DiCaprio uderza dłonią w stół i naprawdę rozcina rękę o szkło – tego nie było w scenariuszu. Mimo to aktor nie przerwał ujęcia i grał dalej, a scena trafiła do finalnej wersji. Oglądałem tę scenę z zaciekawieniem, ponieważ w jednej chwili poznałem, że już gdzieś to widziałem, ale nie wiedziałem, że to właśnie ten film! To dowód pełnego zaangażowania aktorów. Dodatkowo to właśnie z "Django" pochodzi jeden z najbardziej rozpoznawalnych memów w internecie – DiCaprio siedzący z kieliszkiem i uśmiechający się złowrogo jako Calvin Candie.
*DiCaprio poza tym, że jest jednym z najlepszych i najbardziej lubianych aktorów tych czasów, to również, jest jednym z najbardziej memicznych
"Django" to nie tylko film o niewolnictwie i miłości, ale też kino, które bawi się formą, przerysowuje przemoc i jednocześnie zostawia widza z poważną refleksją: nigdy nie możemy pozwolić na powrót do czasów, w których człowieka traktowano gorzej niż zwierzę. To widowisko krwawe, emocjonalne, chwilami absurdalne, ale właśnie dlatego – tak cholernie dobre.
Historia prosta i przewidywalna, ale dobrze poprowadzona. Momentami akcja się rozwleka, lecz finał wynagradza wszystko
Silne postacie, wyraziste charaktery. Schultz i Candie błyszczą. Można przyczepić się do Django, który chwilami wypada zbyt schematycznie.
Pięknie pokazana więź Django i Broomhildy. Chemia między bohaterami nie zawsze jednak jest w pełni odczuwalna. Trochę nie zrozumiałem dlaczego Schultz tak bardzo chciał pomóc Django, ale pozostawmy to jako gest dobrego Samarytanina
Tarantino serwuje świetne kadry i mocne efekty. Muzyka buduje klimat, choć bywa zbyt nachalna. Ciekawostką jest fakt, że Tarantino zagrał jednego z łobuzów... cóż, aktor z niego kiepski, ale reżyser świetny
Historia dość prosta, lecz smaczna
Brutalna, brudna Ameryka czasów niewolnictwa.
Film trzyma uwagę, choć zdarzają się dłużyzny. Prawdziwy rollercoaster zaczyna się w drugiej połowie
Krwawa, szalona jazda bez trzymanki. Zakończenie lekko przesadzone, ale daje satysfakcję
Seans, który bawi i porusza. Jest to Tarantino w pełnej krasie, zdecydowanie warto zobaczyć
"Django" to film, który łączy brutalność z ironią, dramat z czarnym humorem. Dzięki świetnym bohaterom, mocnym scenom i charakterystycznemu stylowi reżysera – to seans, do którego warto wracać.