Czasem trzeba poczekać, by wrócić do krainy, która zostawiła w duszy ognisty ślad. Zdarza mi się, jako zaprzysięgłemu fantaście, obejrzeć coś, co z pozoru wygląda jak bajka dla dzieci. Przeszło dziesięć lat temu pierwsza część wywarła na mnie ogromne wrażenie. W końcu udało się wygospodarować dwie godziny i kilka minut na seans, który długo odkładałem. I choć znałem tę opowieść niemal na pamięć, przeżyłem ją na nowo – tym razem w wersji aktorskiej. I wiecie co? To było dokładnie to, czego potrzebowałem.
Od pierwszych minut widać było, że twórcy nie kombinowali. Nie próbowali „unowocześniać” scenariusza, nie silili się na nowy przekaz. To niemal dokładna kopia pierwszej części animacji – scena po scenie, kwestia po kwestii. I choć brzmi to ryzykownie, efekt był zaskakująco przyjemny. Zamiast poczucia déjà vu, towarzyszyła mi dziecięca ciekawość: „Jak zrobili tę scenę?”, „Czy ta scena nadal ma moc?”. I miała.
Dzięki tej wierności film unika najczęstszej pułapki adaptacji – nie traci duszy oryginału. Tam, gdzie wiele produkcji zmienia za dużo, byle tylko się „odróżnić”, „Jak wytresować smoka” po prostu celebruje to, co już działało. To powrót do historii, którą znamy, ale teraz przeżywamy ją z innej perspektywy – nie animowanej, lecz cielesnej, realnej, fizycznej. I to działa. Emocje są autentyczne, tempo dobrze znane, a nostalgia działa jak smok – potężnie.
*Twórcy odzworowali brutalne życie wikinga i to w sposób przystępny dla najmniejszych
Casting wypadł bardzo dobrze. Czkawka to wciąż ten sam niepozorny chłopak z wielkim sercem i jeszcze większymi dylematami. Może Sączysmark był trochę zbyt „filigranowy” w porównaniu do animowanego odpowiednika, ale już Astrid, Śledzik, a nawet Pyskacz zostali odwzorowani z ogromnym wyczuciem. Astrid to dalej ta sama wojowniczka, która potrafi uderzyć równie mocno co przytulić, a Śledzik to po prostu… Śledzik. Wstydliwy chłopak o większych gabarytach, który wie o smokach wszystko.
Ważną postacią był Stoik Ważki, który w aktorskiej wersji jeszcze mocniej wybrzmiał jako silny i dumny wódz. Jego obecność miała wagę, a emocje między nim a Czkawką były bardziej cielesne, mniej bajkowe – dzięki czemu relacja ojciec–syn nabrała nowej głębi. A co z samymi smokami?
Szczerbatek na początku wydawał się… niepokojący. Trochę zbyt realistyczny, zbyt dziki. Ale to uczucie mija – zwłaszcza gdy przyzwyczaisz się do tego nowego wyglądu i dostrzeżesz w jego oczach tę samą łagodność i zaciekawienie światem. Moja dziewczyna powiedziała, że nadal jest uroczy – ja potrzebowałem chwili, ale się zgadzam. To dalej nasz Szczerbatek – tylko mniej pluszowy, a bardziej prawdziwy.
Największym zaskoczeniem – pozytywnym – był dla mnie klimat filmu. Twórcy nie bali się pokazać, że wojna między ludźmi a smokami to nie tylko bajkowa zabawa w bitwy. Tu czuć było zagrożenie, było więcej krwi, więcej bólu, więcej powagi. Smoków nie przedstawiono jako uroczych pupilków, tylko jako dzikie, nieokiełznane bestie – takie, jakie powinny być. A to, jak wyglądała królowa smoków… no cóż, Godzilla mogłaby się zawahać przed walką, EPICKA BESTIA!
*Szczerbatek jest bardziej "gadzinowaty". Musi minąć chwila zanim oko się przyzwyczai
Ten brutalniejszy ton sprawił, że historia zyskała nowe warstwy – nadal była dostępna dla młodszych widzów, ale jednocześnie zyskała głębię, którą mogą docenić starsi fani. Bo „Jak wytresować smoka” to wciąż opowieść o przyjaźni, dorastaniu, odpowiedzialności – i to wszystko zostało tu zachowane. Ale dodano do tego więcej cienia, więcej surowości, więcej... prawdy.
„Jak wytresować smoka” w wersji aktorskiej to idealny przykład, jak można oddać hołd oryginałowi, nie tracąc nic ze swojej magii. To adaptacja, która nie próbuje być lepsza – próbuje być taka sama. I właśnie dlatego działa. Dla fanów – pozycja obowiązkowa. Dla nowych widzów – brama do jednego z piękniejszych światów, jakie kiedykolwiek stworzono.
Ishamael
Byliście już w kinie? Oglądaliście? Uderzmy w dyskusję w sekcji komentarzy, chętnie poznamy Wasze zdanie!