Prawda jest taka: trafiłem do tego cyklu przez grę karcianą na blockchainie. Brzmi jak kiepski pomysł? No cóż… swego czasu jarałem się grami opartymi o kryptowaluty (matko chrysta, hazardzista!), a wśród nich pojawiła się niepozorna karcianka zatytułowana Cards of Eternity – i o zgrozo, była ona oparta o uniwersum Koła Czasu. Zamarzyłem wtedy, że zostanę mistrzem tej gry, będę zgarniał krypto jak czereśnie z drzewa od somsiada i dorobię się cyfrowego majątku. A żeby być lepszym, postanowiłem przeczytać książki, na których ta gra bazowała.
Pro tip: w grze sukcesów nie osiągnąłem, ale wpadłem po uszy w świat Jordana. Przynajmniej wyszedłem z tej historii bogatszy o piękne uniwersum.
Cards of Eternity dziś pewnie gdzieś dogorywa na obrzeżach łańcucha bloków, a ja – bez kryptowalut, bez chwały – zostałem z czymś o wiele lepszym: z cudownym, bogatym i niepokojąco rozbudowanym światem Koła Czasu. I choć czytam już kolejne tomy, chciałbym wrócić do początku. Do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło – do „Oka Świata”.
„Oko Świata” to historia o tym, jak trójka zwykłych chłopaków z wioski gdzieś na zadupiu świata (wiecie, takie Borki-Sołdy) zostaje wciągnięta w wir wydarzeń, które wykraczają daleko poza ich rozumienie – i to dosłownie. Rand, Mat i Perrin uciekają przed sługami Mrocznego, podróżują z Aes Sedai (czarodziejką) i jej nieodłącznym Strażnikiem, odkrywają starożytne proroctwa, legendy, moce, o których nie mieli pojęcia... i, co gorsza, zaczynają odczuwać, że ich życie nigdy już nie będzie normalne. To klasyczne fantasy z „Wybrańcem” w tle, ale nie takie proste, jak się wydaje. Bo Jordan nie daje szybkich odpowiedzi – on nas wciąga w świat, który żyje własnym rytmem, pełen jest tajemnic i tego dziwnego uczucia, że wszystko tu już się kiedyś wydarzyło, a my tylko przeżywamy to na nowo. I wiecie co? Ja miałem wejść tu tylko na chwilę, pograć w jakąś karciankę i wyjść z kryptowalutami... a zostałem, bo znalazłem uniwersum, które kupuje człowieka nie złotem, a atmosferą.
*Okładka mojego egzemplarza, niestety na bazie serialu, zamiast ta oryginalna Roberta Jordana... nie wiedziałem, dobra?!
Przyznam się bez bicia – kiedy wziąłem do ręki „Oko Świata”, przeraziła mnie grubość książki. Potem się okazało, że to wcale nie tak dużo, jak na Jordana. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Spędziłem z tą książką kilka miesięcy – nie dlatego, że była nudna, ale dlatego, że nie miałem czasu, a Jordan to pisarz, którego styl wymaga cierpliwości i skupienia.
I tutaj wchodzimy w temat numer jeden: styl Roberta Jordana. Wielu czytelników go krytykuje – i nie bez powodu. Jordan rozwleka. Zamiast napisać: „miała niebieskie oczy”, on pisze: „jej oczy miały kolor wiosennego nieba odbijającego światło o poranku, a Rand, patrząc w nie, czuł, że zatraca się w głębi wspomnień, których nigdy nie miał”. I tak dalej, wiecie o co chodzi. Brzmi śmiesznie? Może, ale... to działa.
Bo jeśli czytasz „Koło Czasu” nie po to, żeby „zaliczyć książkę”, tylko żeby zanurzyć się w świecie – to właśnie ten styl ci to umożliwia. Możesz poczuć, powąchać i zobaczyć wszystko dokładnie tak, jak chciał autor. I choć czasem przystajesz, przewracasz oczami i mówisz sobie „dobra Jordan, już kumam, że pada deszcz”, to zaraz potem łapiesz się na tym, że dokładnie wiesz, jak wygląda każda scena. I to jest w sumie piękne.
*To nie jest całe uniwersum Koła Czasu, ale to tutaj rozgrywa się akcja
No dobra, teraz będzie kontrowersyjnie. Jordan stworzył świat, w którym kobiety rządzą – przynajmniej z poziomu magii i polityki. Aes Sedai, zakon kobiecych czarodziejek, to jeden z filarów uniwersum. I nie mam z tym żadnego problemu – to świetny, przemyślany element świata, który daje dużo do opowiedzenia. Ale… no właśnie. Jest jedno wielkie ale.
W Oku Świata kobiece postacie często są aroganckie, wywyższające się, traktujące mężczyzn jak głupków. I nie mam tu na myśli celowego budowania napięcia między płciami – mam na myśli natrętne wrażenie, że Jordan ma jakąś dziwną potrzebę ukazywania kobiet jako jedynych mądrych i zdolnych do myślenia. Mężczyźni błądzą, spierają się, popełniają błędy – kobiety wiedzą.
Szczytem tego jest Nynaeve – postać, której nie cierpiałem od pierwszego rozdziału. Twarda, zadziorna, wszystkowiedząca i wiecznie zła na cały świat. I jasne – miała być taka, ale czy naprawdę musiała być aż tak... męcząca? W kolejnych tomach wcale nie jest lepiej. Egwene i inne bohaterki kobiece, które też lekko przesadzone, da się znieść, gdy się przyzwyczaisz do ich charakterów. Niestety Nynaeve nie znosze do teraz i mały spoiler, w kolejnych tomach jest tylko gorzej, co boli, bo to jedna z głównych bohaterek.
To trochę psuje radość z lektury, szczególnie jeśli jesteś typem czytelnika, który lubi równowagę charakterów. W Oku Świata nie zawsze ją dostajemy.
No dobra, ponarzekałem, ale teraz czas na to, co w „Oku Świata” jest naprawdę dobre. Bo mimo wszystkich wad, ten tom to fantastyczne otwarcie całej sagi.
Mamy grupkę młodych bohaterów – Rand, Mat, Perrin, do których bardzo szybko się przywiązujemy. Ich przygoda zaczyna się jak klasyczne fantasy: sielskie życie na wsi, niespodziewany atak, tajemnicza czarodziejka i ucieczka w wielki świat. Brzmi znajomo? Oczywiście. Ale Jordan robi z tego coś więcej. Ich relacja, strach, decyzje – wszystko to jest prawdziwe. Gdy Mat schodzi do podziemi przeklętego miasta, nie myślisz: „o, ciekawe”, tylko: „na litość, wracaj, bo ci się coś stanie!”. I to właśnie jest siła stylu Jordana – potrafi sprawić, że przeżywasz losy bohaterów razem z nimi.
*Aes Sedai. Swoją drogą, zajrzyj do mojej encyklopedii poświęconej temu uniwersum, znajdziesz tam sporo ciekawych informacji i opisów. Tu, na Niezbadanych Krainach!
A świat? Świat to czyste złoto. Mamy Mrocznego, który próbuje wydostać się z więzienia (no dobra, to akurat sztampowe). Mamy prorocze wizje, reinkarnację, powtarzalność historii, podział magii na żeńską i męską, które mają odmienne konsekwencje. I choć początkowo śmiałem się, że nazywa się „Sai’tan” (Jordan, serio?), to na szczęście częściej widywałem zamienniki nazw na naszego głównego złego i szybko przestałem, bo wszystko tu ma sens i prowadzi do większej całości.
„Oko Świata” to początek czegoś ogromnego, monumentalnego. To nie książka do przeczytania w weekend. To drzwi do świata, który żyje, oddycha, zmienia się i pochłania czytelnika, jeśli tylko ten pozwoli sobie na cierpliwość. Owszem, trzeba przełknąć rozwlekły styl i przymknąć oko na niektóre postaci. Ale kiedy już się wkręcisz, nie ma odwrotu. To historia, która zostaje z tobą na lata.
Ishamael
A jeśli chcesz przeczytać "Oko Świata", ten tom kupisz pod tym linkiem: Koło Czasu: Oko Świata
Kupując z naszych linków wspierasz rozwój Niezbadanych Krain!
+ Fabuła - Powoli rozwijana, ale ciekawa
+ Styl pisania / język - Dla niektórych nieprzystępny, zbyt rozwodniony, ale dla cierpliwych (dla mnie) pozwalający wyobrazić sobie sceny ze szczegółami
+ Budowa świata - Na miarę Śródziemia!
+ Emocjonalne zaangażowanie - Zżycie z bohaterami naprawde czuć
+ Pomysł / oryginalność - Miejscami typowe fantasy, ale oryginalny motywy, przykładowo te reinkarnacji i powtarzalności historii świata, są ciekawe
+ Kończenie wątków / satysfakcjonujące zakończenie - Nie zawiodłem się, pierwszy tom zakończył sie pozostawiając niedosyt i pragnienie kolejnego tomu. Taki był cel
- Postacie - Cholera! Szkoda, bo cała reszta prócz wyżej wymienionej Nynaeve jest zjadliwa, a niektóre postacie (przeklęci) nawet godna miana epickich. Przeważyło to, że Nynaeve to jedna z głównych bohaterek i borykamy się z nią pewnie do samego końca historii
- Tempo narracji - Choć dla niektórych to mógłby być plus, to tutaj Jordan mógł czasami jednak przyśpieszyć