Zanim przeczytasz sprawdź recenzję reszty tomów:
Tom 1: Koło Czasu Tom 1: Oko Świata – Recenzja Książki Roberta Jordana
Tom 2: Koło Czasu Tom 2: Wielkie Polowanie – Recenzja Książki Roberta Jordana
Tom 3: Koło Czasu Tom 3: Smok Odrodzony – Recenzja książki Roberta Jordana
Tom 4: Właśnie Czytasz
Tak jak Rand w końcu zaakceptował, że jest Wybrańcem, tak i ja pogodziłem się z tym, że trzy czwarte tej jak i poprzednich książek (zresztą kolejnych zapewne też) to mozolne budowanie klimatu. Robert Jordan to mistrz rozwlekania – potrafi pisać stronami o rozmowach, podróżach i intrygach, które na pierwszy rzut oka wydają się nudne jak wykład z historii magii w Hogwarcie.
*Już po samej okładce wiemy, że wylądujemy na pustkowiach
Ale potem, w finale, bierze te wszystkie pozornie nieistotne nitki, splata je w jedną wielką całość i przypieprza tak, że aż szczęka opada.
Nie ma co ściemniać – start "Wschodzącego Cienia" jest trudny. Momentami usypiający.
Ale im dalej w fabułę, tym historia zaczyna nabierać rumieńców. Weźmy choćby wątek podróży kobiet statkiem – przez długie rozdziały jest to nużące, spotykają jakieś nowe bohaterki, gadają, planują. Ale gdy dopływają do celu – nagle akcja przyspiesza, atmosfera gęstnieje, a finał sprawia, że te wszystkie wcześniejsze strony nabierają sensu.
I co najlepsze – nagle zaczynam szanować bohaterki, które wcześniej działały mi na nerwy, tak tak, Nynaeve też... Kawał z niej czarodziejki!
I tu właśnie wychodzi fenomen Jordana: jego styl to klątwa i błogosławieństwo jednocześnie.
Klątwa, bo nowy czytelnik może odpaść, nie przebijając się przez powolne, drobiazgowe opisy.
Błogosławieństwo, bo jeśli wiesz, że tak to działa – przebrniesz, bo masz świadomość, że na końcu autor znowu dowali czymś, co sprawi, że zapomnisz o nudzie sprzed kilkuset stron. I tak było i tym razem, czytałem całość, ale finał wypchał po prostu pamięć o nudzie, o nudnym podróżowaniu, o opisach... ale dzięki tym opisom, ciągle w pamięci mam wygląd tamtych miejsc. Okalecz mnie Fortuno, ale kocham tę powieść.
Czwarty tom kontynuuje wątki rozpoczęte w Smoku Odrodzonym. Rand coraz mocniej wchodzi w swoją rolę – przestaje uciekać przed przeznaczeniem i zaczyna działać jak ktoś, kto naprawdę wierzy, że to od niego zależy los świata. I co ciekawsze... daje radę! Choć od wyjazdu z jego rodzimej wioski minął rok, to Rand zmienił się, wydoroślał, sam decyduje co robić i sam wybiera to co złe, a co dobre. Ja mu kibicuję! W tym tomie wyruszył na Ziemię Trzech Sfer, by wypełnić przeznaczenie i zostać przywódcą Aielów.
Ale, jak już wiele razy powtarzałem, jeszcze bardziej kicuję Matowi, który dostaje więcej przestrzeni w tym tomie i – dzięki pewnym wydarzeniom, które wolę tu przemilczeć – staje się kimś więcej niż tylko zabawnym kompanem, mało tego, w pewnym momencie jego przygoda staje się prawdziwym horrorem. Koniec końców towarzyszy Randowi w wyprawie, lecz sami nie wiemy co mu siedzi w głowie.
*Dużo podróżujemy po Pustkowiu i odkrywamy ziemie Aielów. Między innymi Rhuidean, święte miejsce Aielów
Perrin z kolei balansuje między swoim człowieczeństwem a wilczą stroną. Perrin to czarny koń (no nie koń, a wilk) tego tomu. Udało mu się udać we własną przygodę, wrócić do rodzinnych stron i w ostatniej chwili... ocalić je z brutalnego niebezpieczeństwa. Rozdziały o nim chłonąłem jeden za drugim, a finał, być może nie zaskoczył, ale usatysfakcjonował. Kawał romantyka z tego Perrina. Moja sympatia do niego wzrosła.
A kobiety? Oczywiście robią swoje – spiskują, planują, kłócą się, a potem… no właśnie, nagle w kluczowych momentach okazuje się, że bez nich ta historia nie miałaby sensu. Tym razem odczucia miałem inne niż w poprzednich tomach, chodziły co prawda nadąsane, gardziły mężczyznami, którzy próbowali im pomóc (i pomagali mimo wszystko), lecz dzięki końcowej scenie, nabrałem do nich szacunku... w zasadzie do ich mocy. W skrócie, wybrały się do Tanchico, bo tam prowadził trop Czarnych Ajah. Na miejscu oprócz nich, spotkały również Przeklętą...
*W tym tomie dużo się dzieje w Tel'aran'rhiod - krainie snów
Moiraine i Egwene wyruszyły z Randem. Egwene, by Wiedzące Aielów uczyły ją o snach, a Moiraine chyba z czystej ciekawości i by mieć Randa na oku.
Wschodzący Cień to książka trudna – powolna, rozwlekła, chwilami męcząca. Ale kiedy przebrniesz przez te kilkaset stron przygotowań, dostajesz finał, który wciąga cię bez reszty.
To nie jest tom dla niecierpliwych czytelników. Ale jeśli znasz już Jordana i wiesz, że jego metoda polega na długim układaniu puzzli, by potem stworzyć obraz, który zwala z nóg – będziesz zadowolony. Ja już nie mam zamiaru zrezygnować z tej drogi, pochłonę całą powieść do końca!
A jeśli chcesz przeczytać "Wschodzący Cień", ten tom kupisz pod tym linkiem: Koło Czasu: Wchodzący Cień
Kupując z naszych linków wspierasz rozwój Niezbadanych Krain!
+ Fabuła - W tym tomie, wszystkie trzy wątki głównych bohaterów, w tym kobiet, były ciekawe
+ Styl pisania / język - Długie budowanie napięcia, przed finałem. Zaczynam to lubić, przynajmniej w tym tomie, to dobrze zagrało
+ Budowa świata - Odwiedzamy nowe ziemie! Docieramy tam, gdzie rzadko kto stąpał.
+ Postacie - Polubiłem chyba wszystkich trochę bardziej dzięki temu tomowi, a co więcej wraca Padan Fain! Trochę inny, ale wraca!
+ Emocjonalne zaangażowanie - Jeszcze jak! Tamci biorą ślub, tamten prawie ginie, tamta rozgniotła w proch tamtą... to sie czuje to się ma
+ Pomysł / oryginalność - Nadal czuć, że to "Koło Czasu", nie da się podrobić tej historii
+ Kończenie wątków / satysfakcjonujące zakończenie - To jest to dzięki czemu warto czytać te cegły, zakończenia są naprawdę satysfakcjonujące i chce się więcej
- Tempo narracji - Ponad 1200 stron, dało się to mimo wszystko trochę ukrócić Panie Jordan